Wystąpienie burmistrza Sobkowskiego
12. grudnia 1939 roku. To miał być wtorek, jakich wiele. Dorośli mieli rozpocząć nowy dzień pracy, dzieci pójść do szkół. Ktoś miał załatwić jakąś ważną sprawę, ktoś uregulować należności, ktoś być może poradzić się lekarza, a ktoś odwiedzić rodzinę w drugim końcu miasta. Tak miało być, choć wybuch II wojny światowej kilka miesięcy wcześniej sprawił, że w zasadzie każdy dzień mógł przynieść to, co najgorsze i czego przewidzieć się nie dało.
W Międzychodzie powiało grozą, kiedy na początku września niemiecka administracja zastąpiła polską. Potem na początku listopada gruchnęła wiadomość o aresztowaniu kilku młodych mieszkańców za rzekome zerwanie niemieckich plakatów ze słupa ogłoszeniowego. Obawiano się bowiem jakiś prowokacyjnych działań Polaków w związku ze świętem 11 listopada. W czwartek 9. listopada na Majowych Górach rozstrzelano Wincentego Iczka – woźnego dzisiejszej Szkoły Podstawowej nr 1 w Międzychodzie za rzekome posiadanie broni. Egzekucji dokonano na oczach – specjalnie przywleczonych na miejsce zbrodni – kilku powstańców wielkopolskich.
W takiej atmosferze nadszedł najpierw poniedziałkowy poranek 13 listopada. Tego dnia Niemcy wyrzucili z domów około 100 osób. Wcześniej rodziny te starannie wytypowano. Rzemieślnicy, powstańcy, działacze społeczni – zostali „wybrani” w pierwszej kolejności. Wszystkich umieszczono w obozie przejściowym utworzonym w budynku Liceum Ogólnokształcącego w Międzychodzie (wówczas było to Miejskie Gimnazjum Koedukacyjne). Jak wspominał jeden z wysiedleńców, mój dziadek Łucjan Sobkowski, który miał wówczas niespełna 12 lat, szkoła stała się ich domem, szkolne klasy miejscem codziennego życia, łóżka zastąpiły posłania na słomie. Kobiety organizowały dzieciom życie, dorośli rozprawiali o tym, co mogą oznaczać wysiedlenia i jaki los będzie czekał tych, którzy się tu znaleźli. Tym bardziej, że wejścia do szkoły strzegł uzbrojony wartownik…
W międzychodzkim liceum wysiedleńcy przebywali miesiąc, właśnie do wtorku 12 grudnia. Na podstawie przygotowanych wcześniej list, mieszkający w Międzychodzie Niemcy, w asyście wojska i policji, rozpoczęli od wczesnych godzin porannych wyrzucać z rodzinnych domów swych polskich sąsiadów. Ci, wypędzeni na ośnieżone ulice, pognani zostali na skwer przy dzisiejszej Szkole Podstawowej nr 2 w Międzychodzie. Do nich dołączyła także grupa wysiedleńców z liceum i wszyscy pognani zostali ostatecznie na Główną Stację Kolejową w Międzychodzie. Tam zostali wepchnięci w wagony towarowe i osobowe. W ten sposób, z powiatu międzychodzkiego wysiedlono tylko tego jednego dnia około 1200 – 1500 osób. Wśród nich była m.in. rodzina Iczków, już niestety bez Wincentego. Pociąg ruszył właśnie o godzinie 17. Jechał w kierunku Warszawy, ale tam toczyły się już zaawansowane działania wojenne i Niemcy nie wpuścili go do stolicy. Został zawrócony i w końcu stanął na stacji Teresin / Szymanów. Stamtąd kilkaset metrów było do klasztoru w Niepokalanowie, gdzie wysiedleńcy próbowali zorganizować sobie życie przy pomocy braci franciszkanów. To tam międzychodzianie zapoznali ojca Maksymiliana Kolbe, który zginął później w Auschwitz, zamieniając swoje życie na śmierć, przez co darował je Franciszkowi Gajowniczkowi. Kiedy w klasztorze zaczęło brakować jedzenia, wysiedleńcy utworzyli radę, której przedstawiciele udali się na spotkanie z miejscowymi władzami, na których wymogli pomoc. Wtedy rozwieziono ich po różnych miejscowościach Generalnej Guberni, gdzie znów uczyli się żyć. Po zakończeniu wojny większość wracała pod ten międzychodzki kawałek nieba. Dlaczego? Dlaczego ci ludzie znów wybierali Międzychód? Musieli przecież po raz kolejny zaczynać wszystko od początku…
Wysiedlenia mieszkańców powiatu międzychodzkiego w latach 1939 – 1945 były jednym z największych dramatów w historii regionu. Niemcy wyrzucali z domów całe rodziny, pozbawiając ich dorobku życia. Według szacunków dotyczyło to około 4,5 tysiąca ludzi z powiatu międzychodzkiego. Właśnie mija 85 lata od tych wydarzeń i w zasadzie z każdym rokiem wydaje nam się to coraz mniej rzeczywiste, choć być może wojna za naszą wschodnią granicą zmienia nieco tę optykę. Wysiedleń dokonywali przecież sąsiedzi sąsiadom, którzy wiele lat żyli w zgodzie obok siebie, a potem zostali zarażeni faszystowską ideologią i stali się zdolni do powodowania ludzkich tragedii. Ci, którzy zaplanowali, a potem powodowali te tragedie, są dziś na śmietniku historii, bo właśnie tam jest ich miejsce. Wspominamy to jednak ku przestrodze. Nie po to, by szczuć jeden naród na drugi. Tylko po to, by podkreślać wagę budowania wspólnoty – zarówno tej w kraju, jak i tej lokalnej. Nie wolno z niej nikogo wykluczać z uwagi na poglądy, z uwagi na poziom życia, z uwagi na kolor skóry, z uwagi na wiarę, czy z jakiegokolwiek innego powodu. Nie wolno i koniec!
Fotorelacja